Podstawowe problemy rozwoju statystyki regionalnej
Opracowanie redakcyjne: Zbigniew Gontarski, Adam Mijakowski
Biblioteka Wiadomości Statystycznych, tom 20
Główny Urząd Statystyczny, Warszawa 1973
Nierównomierny rozwój
Na długo zanim zaczęto mówić o zrównoważonym rozwoju, w dyskursie polskiej statystyki publicznej funkcjonowało pojęcie rozwoju równomiernego. Dotyczyło ono wyrównywania dysproporcji między regionami kraju. I już na początku lat 70. XX w. zostało zakwestionowane jako cel działania.
„Wszystkich pociąga teza równomiernego rozwoju regionów” – zauważył przewodniczący Komitetu Przestrzennego Zagospodarowania Kraju PAN Stanisław Leszczycki w przemówieniu wstępnym wygłoszonym na konferencji zorganizowanej w 1972 r. przez GUS i KPZK PAN, której pokłosiem był wydany rok później tom 20 serii Biblioteka Wiadomości Statystycznych, zatytułowany Podstawowe problemy rozwoju statystyki regionalnej (s. 10). Teza równomiernego rozwoju regionów jest pociągająca także dzisiaj, 50 lat po konferencji, na której padły tamte słowa. Choć współcześnie używa się raczej określenia rozwój zrównoważony, a nie równomierny – żeby położyć nacisk na jego możliwie nieszkodliwy dla przyrody i neutralny dla klimatu charakter – to wydaje się, że rozwój zrównoważony właściwie nie może być nierównomierny. Hasło „Leave no one behind (LNOB)” Agendy dla Zrównoważonego Rozwoju i Celów Zrównoważonego Rozwoju ONZ dobrze oddaje ten sens równowagi obejmującej też równomierność: nie zostawiać nikogo za plecami.
Teza równomiernego rozwoju budziła jednak wątpliwości Leszczyckiego, który stwierdził, że „w większym stopniu dzięki planowaniu centralnemu będzie zmniejszało się zróżnicowanie w zakresie poziomu produkcji i warunków życia niż w sferze stylu życia i kultury” (s. 10). Ale jak dalece to zróżnicowanie miało się zmniejszyć? Wyrównywanie stopnia rozwoju różnych regionów autor uznał za zadanie „bardzo trudne lub nawet niemożliwe do osiągnięcia”. A następnie przeniósł kwestię z płaszczyzny pragmatycznej na aksjologiczną: „Należy nawet zastanowić się, czy dążenie do równomiernego rozwoju i likwidacji dysproporcji w przestrzennej strukturze gospodarki narodowej jest słuszne” (s. 10). Może cały ten równomierny rozwój był przereklamowany?
Jeszcze nieco ponad 20 lat wcześniej, na fali rewolucyjnych zmian zachodzących w ówczesnej Polsce, w spisie powszechnym z 1950 r. pominięto – uwzględniany i wcześniej, i później (z biegiem lat bardziej rozbudowany) – podział pracowników na fizycznych i umysłowych. Ta bezprecedensowa decyzja wynikała z panującego wtedy przeświadczenia, że tego typu podziały wkrótce ulegną zatarciu. Socjalizm pierwszych lat po wojnie obiecywał społeczeństwo bezklasowe, co przekładało się na postawy i decyzje metodologiczne badaczy i praktyków statystyki. U progu lat 70. zapewne już mało kto wierzył w społeczeństwo bezklasowe, ale nadal obowiązywał kurs na wyrównywanie nierówności społecznych – zarówno tych związanych ze stratyfikacją grup ekonomiczno-zawodowych, jak i wynikających z różnic regionalnych. Dlatego retoryczne pytanie Leszczyckiego, czy dążenie do równomiernego rozwoju i likwidacji dysproporcji jest celowe, sugeruje zmianę paradygmatu myślenia o społeczeństwie i gospodarce. Uczony dopowiadał, że tematem dyskusji powinno stać się „zagadnienie dopuszczalnych granic rozpiętości w rozwoju społeczno-gospodarczym regionów z punktu widzenia racjonalnego rozwoju całej gospodarki narodowej, a nie likwidacja istniejących dysproporcji i zapewnienie dalszego równomiernego rozwoju” (s. 10). Mocny postulat jak na zagajenie dyskusji.
Co ciekawe, ta zmiana paradygmatu w myśleniu o rozwoju postępowała równolegle z tendencjami decentralizacyjnymi i przejmowaniem obowiązków planowania i zarządzania przez jednostki terytorialne. Dlatego w Podstawowych problemach rozwoju statystyki regionalnej dużo uwagi poświęcono praktycznym zagadnieniom dostosowania informacji statystyki regionalnej do potrzeb wojewódzkich, powiatowych i (w najmniejszym stopniu) gromadzkich rad narodowych, które wraz ze wzrostem swoich kompetencji potrzebowały coraz więcej aktualnych i szczegółowych danych. Jest też jasne, że z punktu widzenia np. wojewódzkiej rady narodowej ważniejszy był rozwój własnego regionu niż wyrównywanie dysproporcji, zwłaszcza jeżeli był to region bardziej zasobny od innych.
Problem dotyczący międzyregionalnych porównań poziomu życia ludności został podniesiony przez Krystynę Michnowską z GUS w referacie Niektóre problemy metodologiczne badań regionalnego zróżnicowania stopy życiowej. O kłopotach z tego rodzaju badaniami porównawczymi świadczył już pojęciowy galimatias: tytułowa kategoria stopy życiowej była używana synonimicznie z terminami takimi jak poziom życia, standard życiowy, warunki bytu czy dobrobyt – wszystkie one miały oznaczać „całokształt rzeczywistych warunków życia ludności” (s. 77). Ta kwestia była o tyle istotna, że dyskusja o likwidacji – albo dopuszczeniu – dysproporcji w rozwoju regionów nie mogła być zawężona do tematyki stricte gospodarczej. Tymczasem za wartościowe mierniki poziomu życia ludności wciąż jeszcze uznawano wskaźniki dochodów i spożycia, przy czym w praktyce oba „służyły przede wszystkim kompleksowym analizom rozwoju gospodarczego, mniej zaś celom analiz warunków bytu ludności i rozwoju społecznego” (s. 78). Obliczano je w ramach opracowywania bilansów gospodarki narodowej w podziale na województwa, w związku z czym posługiwanie się nimi do analizy poziomu życia ludności było kłopotliwe.
„Mierniki dochodów i spożycia naświetlają przede wszystkim ekonomiczne aspekty dobrobytu, nie uwzględniają jednak wielu społecznych i kulturalnych zjawisk mających ważny udział w całokształcie warunków bytu ludności” – pisała Michnowska (s. 79). Autorka jednocześnie broniła tych mierników ze względu na łatwość ich agregacji i dezagregacji, zwłaszcza w obrębie jednego kraju, gdzie wartości wskaźników są wyrażane w tej samej walucie, choć akurat w Polsce „nie zawsze istnieje związek między ceną a zdolnością zaspokajania potrzeb”, co nawet przy wspólnej walucie musi budzić wątpliwości (s. 79).
W kategorii dochodów ważne były przede wszystkim dochody konsumpcyjne gospodarstw domowych (czyli po odjęciu tego, co np. w indywidualnych gospodarstwach rolnych przeznaczane było na działalność gospodarczą) w poszczególnych grupach społeczno-ekonomicznych. O ile obliczenie dochodów osobistych, czyli tych, które ludność miała do dyspozycji, w podziale regionalnym nie sprawiało problemu, o tyle trudności pojawiały się przy dochodach ogólnych, w których skład wchodziły także dochody w naturze (chociażby rozmaite świadczenia niepieniężne), liczone w skali ogólnokrajowej, a nie regionalnej. Ponadto w szacunkach dochodów ludności nie uwzględniano korzyści z zamieszkiwania we własnych domach i mieszkaniach, mimo że było jasne, że w przypadku gospodarstw domowych posiadających własne lokum dochody nie są pomniejszane o wartość czynszu.
Z kolei w przypadku spożycia w celach gospodarczych szacowano w podziale na regiony przede wszystkim spożycie dóbr materialnych z dochodów osobistych ludności. Nie brano więc pod uwagę spożycia usług niematerialnych ani spożycia z funduszy społecznych. Dlatego w ocenie Michnowskiej bardziej przydatne byłoby obliczanie ogólnego spożycia ludności, uwzględniającego i dobra materialne, i usługi materialne, finansowane z obu typów źródeł. Ale ten rodzaj spożycia znany był tylko w skali kraju, a mierzenie go na poziomie regionów nastręczało trudności, związanych chociażby z tym, czy liczyć spożycie na terenie regionu, czy przez stałych jego mieszkańców i mieszkanki (według autorki właściwe byłoby to drugie rozwiązanie), albo z ustaleniem zakresu spożycia tak, żeby oprócz produkcji materialnej i usług niematerialnych obejmowało także dobra wytwarzane na własne potrzeby w gospodarstwach domowych. „Praktycznie nie wydaje się możliwe, z wyjątkiem może niektórych przypadków, oszacowanie rozmiarów i wycena pracy w gospodarstwie domowym, w której wyniku powstają nowe wartości użytkowe” – pesymistycznie stwierdzała Michnowska (s. 82). Kłopoty pojawiały się też z metodą obliczania konsumpcji dóbr trwałego użytkowania (w bilansach gospodarki narodowej spożycie uwzględniano tylko w momencie zakupu tego rodzaju dóbr). Powracał problem z cenami, właściwie podwójny, bo dotyczący zarówno regionalnych różnic cen tych samych produktów, jak i różnic w obrębie jednego regionu pomiędzy cenami w handlu uspołecznionym a np. na targowisku. Wreszcie fundamentalny problem dotyczył tego, na ile wydatki na konsumpcję mogą w ogóle świadczyć o poziomie życia. Michnowska zilustrowała to kilkoma przykładami. Ponoszenie wydatków na dojazdy do pracy wcale nie dowodzi wyższej stopy życiowej, a wręcz przeciwnie, dojazdy „pochłaniają, oprócz wydatków, czas, który mógłby być przeznaczony na odpoczynek lub rozrywkę” (s. 85). Podobnie wzrost wydatków na leczenie więcej mówi o problemach zdrowotnych w danym regionie (np. w związku z silną skalą zanieczyszczeń) niż o zamożności jego mieszkańców i mieszkanek. Wydatki na alkohol również niekoniecznie mają związek z poziomem życia.
Monografia Podstawowe problemy rozwoju statystyki regionalnej pokazuje, że już na początku lat 70. pojawiły się głosy za odejściem od idei równomiernego rozwoju i dopuszczeniem dysproporcji między regionami, przy czym skala istniejących międzyregionalnych dysproporcji społecznych nie była do końca znana, ponieważ do jej oceny wykorzystywano wskaźniki ekonomiczne, obliczane przede wszystkim na potrzeby bilansów gospodarki narodowej. Choć socjalizm trwał w Polsce jeszcze kilkanaście lat, to na przykładzie omówionej publikacji widać, jak wcześnie pojawiły się próby rewizji jego postulatów.
Xawery Stańczyk
Publikację Podstawowe problemy rozwoju statystyki regionalnej (tom 20 serii monograficznej Biblioteka Wiadomości Statystycznych) można pobrać ze strony https://bws.stat.gov.pl/bws_20_podstawowe_problemy_rozwoju_statystyki_regionalnej.
Więcej felietonów o archiwalnych tomach Biblioteki Wiadomości Statystycznych znajduje się pod adresem https://nauka.stat.gov.pl/Archiwum